ja tylko notuje, notuje to, co widze,
długo chodziłam za G.H, długo go szukałam, wydłubywałam spod spodu,
żeby odkryć w końcu, że Nic tam nie ma, G.H to człowiek wydrążony,
i teraz to on za mną chodzi, wciąż śmiesznie i strasznie
Stałam na peronie w Sopocie, patrzyłam na tory. Mimo
rozbudowy dworca dziwiło mnie, że biegną po ulicy, która w dodatku upstrzona
jest tonami, rozdłubanego i ostrego nawet dla kół
samochodów, kamienia. Naprzeciwko, dalej za drogą pociągów, w oparach,
gorącego, upalnego powietrza falowały delikatesy. „No tak – to przecież po to
tu jestem” – olśnił mnie nagle cel mojej wizyty, choć tempo tej reakcji,
jeszcze bardziej leniwe, podpowiadało gdzieś w tyle stan snu. Nie tracąc czasu
zeskoczyłam z brzegu stacji. Nogi ślizgały się po nierównościach, a obcasy
butów grzęzły na krótkie chwile pomiędzy kamieniami. Było to jednak ledwie
zauważalne, bo cała koncentracja leżała tam po drugiej stronie torów. Weszłam
do sklepu i już byłam w grze. „Cześć Gary, powiedziałeś, że nauczysz mnie
tańczyć jak Ty. Przyszłam, żebyś to zrobił.” W odpowiedzi
poczułam tylko ciche, jak mrugnięcia oka, rozmycie, wyjęcie całego koloru. Hell
ledwie chuchnął.
„Tutaj mieszkam” – wskazał ręką mały, szmaciany
namiocik na brzegu boiska opuszczonej areny. Blachy stadionu, pokryte rdzą,
przepuszczały w zaokrąglonych wykończeniach ścian zleżały i ciepły deszcz. W
ostatnich chwilach trzymał się jeszcze bluszczu, który bezpardonowo obrastał
kościec całego obiektu. Słońce wpadało raczej od niechcenia, bokiem. Panował dziwny klimat. Wilgotna mgła mieszała się z
parnym, przedzierającym z zewnątrz blachy, powietrzem. Do nosa natomiast
dochodził delikatny zapach metalu. Siny i obojętny. Gdyby nie świadomość
hermetyczności tego miejsca, jego formy kapsuły, z powodzeniem dałoby się w
skraplającej się atmosferze zawiesić nóż.
Przy namiocie tlił się niewielki ogień, zupełnie nie
czyniąc przeszkody dywanowi, krótko ostrzyżonej murawy. Usiedliśmy.
Zamieniliśmy parę nieistotnych słów, aż nagle zasnęłam. Obudził mnie koszmar.
Spotkałam w nim Garego. Nie było jak zawsze. Kłóciliśmy się. „No pokaż się” –
powiedziałam – „Przestań już
kłamać”, "Ta zabawa dobiega końca, ta zabawa jest nudna"! I jak na zawołanie, momentalnie
złapał się za głowę i oberwał skórę z czaszki. Zrobił to jakby zdejmował kapelusz,
w pełni dostojnie i elegancko, tylko zamiast królika pojawiło się coś innego i
było „o niebo” gorzej. Głowa spod spodu wybuchła do góry, nienaturalnie, jak
góra kilkutysięcznym czasem wysiłku trzęsienia ziemi – w sekundę, jak nagły
skok węża, siłą ryku, decybelami własnego wiatru zepchnęła mnie w sam kąt, sam
próg wszechświata, kraniec jeszcze większej areny:
ostry jak klinga spojler
z tak żelazną konsekwencją
połyskując srebrnym lakierem
na torze wyścigowym Ricardo Tormo
definiuje na nowo
opływ powietrza
ustawia pod dwoma kątami
huragan mocy
a dwie rury wydechowe
brutalnie wtkwiwszy się w zakręt
poprawiają trakcję
dodatkowa masa, maksimum, po szybach
jak widz w kinie
z ultraszybkim refleksem
przeraża i upaja jednocześnie
kiedy w połowie filmu
żart
błyskami świateł kolejno odlicza litery startu
T…
H… E… E N D!
![]() |
bardziej mniej niż więcej, ale dobra płyta! |
Zanim zdążyłam skonać na atak serca, a mózg jak wyżymany przez durszlak miał zasiać gwiazdy, ze snu wyrwał
mnie Gary.
- Co to?! Co jest? – opędzałam się jeszcze od niego
– czemu mnie trzymasz? Puść mnie!
- Spokojnie – powiedział Hell w pełni dobrotliwie
gładząc palcami skórę mojego nadgarstka.
- Nie, nie mogę. Boje się! Boje się! Co to kurwa
było!? Co zrobiłeś? – panikowałam.
- To był sen. – odpowiedział w tym samym tonie.
- Nie! Nie… Niemożliwe. To było naprawdę.
- No chyba oszalałaś! – prawie się ze mnie śmiał
wariat – mamy czas. Teraz opowiem ci wszystko. Palisz? – otworzył paczkę obleśnych
Winstonów.
I opowiedział. Od początku do końca. Im więcej mówił
tym bardziej strach odchodził w niepamięć, a sens jego słów zdawał się kleić,
jak nigdy dotąd. Mówił już wtedy ludzkim głosem, jak chłopak, kolega z
podwórka. Wyjaśnił mi wszystko, co mogło być przedmiotem wyjaśnień. Sens wszystkich rzeczy
wlał mi do głowy, jak ciepłe mleko. Nauka nigdy nie była tak lekka i piękna.
Wiedziałam, że muszę to wszystko zapisać. Że to trzeba utrwalić. Przekazać
dalej. Ale wciąż pojawiały się nowe wątki i potrzeba rejestru gdzieś upadała w dal,
byle tylko nadążyć. Kiedy skończył długo patrzyliśmy sobie w oczy. Nic nie było
już ważne. Skoro wiem wszystko nic nie ma już sensu.
Wtedy się obudziłam. W Warszawie, w swoim łóżku.
Trochę zdziwiona, trochę oniemiała. Wszystko, co mi powiedział naturalnie
zapomniałam. Obrzydliwie się z tego cieszę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz