piątek, 18 września 2015

kiedy hell uczy cie tańczyć


ja tylko notuje, notuje to, co widze,
długo chodziłam za G.H, długo go szukałam, wydłubywałam spod spodu,
żeby odkryć w końcu, że Nic tam nie ma, G.H to człowiek wydrążony,
i teraz to on za mną chodzi, wciąż śmiesznie i strasznie


Stałam na peronie w Sopocie, patrzyłam na tory. Mimo rozbudowy dworca dziwiło mnie, że biegną po ulicy, która w dodatku upstrzona jest tonami, rozdłubanego i ostrego nawet dla kół samochodów, kamienia. Naprzeciwko, dalej za drogą pociągów, w oparach, gorącego, upalnego powietrza falowały delikatesy. „No tak – to przecież po to tu jestem” – olśnił mnie nagle cel mojej wizyty, choć tempo tej reakcji, jeszcze bardziej leniwe, podpowiadało gdzieś w tyle stan snu. Nie tracąc czasu zeskoczyłam z brzegu stacji. Nogi ślizgały się po nierównościach, a obcasy butów grzęzły na krótkie chwile pomiędzy kamieniami. Było to jednak ledwie zauważalne, bo cała koncentracja leżała tam po drugiej stronie torów. Weszłam do sklepu i już byłam w grze. „Cześć Gary, powiedziałeś, że nauczysz mnie tańczyć jak Ty. Przyszłam, żebyś to zrobił.” W odpowiedzi poczułam tylko ciche, jak mrugnięcia oka, rozmycie, wyjęcie całego koloru. Hell ledwie chuchnął.

„Tutaj mieszkam” – wskazał ręką mały, szmaciany namiocik na brzegu boiska opuszczonej areny. Blachy stadionu, pokryte rdzą, przepuszczały w zaokrąglonych wykończeniach ścian zleżały i ciepły deszcz. W ostatnich chwilach trzymał się jeszcze bluszczu, który bezpardonowo obrastał kościec całego obiektu. Słońce wpadało raczej od niechcenia, bokiem. Panował dziwny klimat. Wilgotna mgła mieszała się z parnym, przedzierającym z zewnątrz blachy, powietrzem. Do nosa natomiast dochodził delikatny zapach metalu. Siny i obojętny. Gdyby nie świadomość hermetyczności tego miejsca, jego formy kapsuły, z powodzeniem dałoby się w skraplającej się atmosferze zawiesić nóż.

Przy namiocie tlił się niewielki ogień, zupełnie nie czyniąc przeszkody dywanowi, krótko ostrzyżonej murawy. Usiedliśmy. Zamieniliśmy parę nieistotnych słów, aż nagle zasnęłam. Obudził mnie koszmar. Spotkałam w nim Garego. Nie było jak zawsze. Kłóciliśmy się. „No pokaż się” – powiedziałam –  „Przestań już kłamać”, "Ta zabawa dobiega końca, ta zabawa jest nudna"!  I jak na zawołanie, momentalnie złapał się za głowę i oberwał skórę z czaszki. Zrobił to jakby zdejmował kapelusz, w pełni dostojnie i elegancko, tylko zamiast królika pojawiło się coś innego i było „o niebo” gorzej. Głowa spod spodu wybuchła do góry, nienaturalnie, jak góra kilkutysięcznym czasem wysiłku trzęsienia ziemi – w sekundę, jak nagły skok węża, siłą ryku, decybelami własnego wiatru zepchnęła mnie w sam kąt, sam próg wszechświata, kraniec jeszcze większej areny:

ostry jak klinga spojler
z tak żelazną konsekwencją
połyskując srebrnym lakierem
na torze wyścigowym Ricardo Tormo
definiuje na nowo
opływ powietrza

ustawia pod dwoma kątami
huragan mocy
a dwie rury wydechowe
brutalnie wtkwiwszy się w zakręt
poprawiają trakcję

dodatkowa masa, maksimum, po szybach
jak widz w kinie
z ultraszybkim refleksem
przeraża i upaja jednocześnie

kiedy w połowie filmu
żart
  błyskami świateł kolejno odlicza litery startu
T…  H…  E…    E N D!

bardziej mniej niż więcej, ale dobra płyta!


Zanim zdążyłam skonać na atak serca, a mózg jak wyżymany przez durszlak miał zasiać gwiazdy, ze snu wyrwał mnie Gary.
- Co to?! Co jest? – opędzałam się jeszcze od niego – czemu mnie trzymasz? Puść mnie!
- Spokojnie – powiedział Hell w pełni dobrotliwie gładząc palcami skórę mojego nadgarstka.
- Nie, nie mogę. Boje się! Boje się! Co to kurwa było!? Co zrobiłeś? – panikowałam.
- To był sen. – odpowiedział w tym samym tonie.
- Nie! Nie… Niemożliwe. To było naprawdę.
- No chyba oszalałaś! – prawie się ze mnie śmiał wariat – mamy czas. Teraz opowiem ci wszystko. Palisz? – otworzył paczkę obleśnych Winstonów.

I opowiedział. Od początku do końca. Im więcej mówił tym bardziej strach odchodził w niepamięć, a sens jego słów zdawał się kleić, jak nigdy dotąd. Mówił już wtedy ludzkim głosem, jak chłopak, kolega z podwórka. Wyjaśnił mi wszystko, co mogło być przedmiotem wyjaśnień. Sens wszystkich rzeczy wlał mi do głowy, jak ciepłe mleko. Nauka nigdy nie była tak lekka i piękna. Wiedziałam, że muszę to wszystko zapisać. Że to trzeba utrwalić. Przekazać dalej. Ale wciąż pojawiały się nowe wątki i potrzeba rejestru gdzieś upadała w dal, byle tylko nadążyć. Kiedy skończył długo patrzyliśmy sobie w oczy. Nic nie było już ważne. Skoro wiem wszystko nic nie ma już sensu.

Wtedy się obudziłam. W Warszawie, w swoim łóżku. Trochę zdziwiona, trochę oniemiała. Wszystko, co mi powiedział naturalnie zapomniałam. Obrzydliwie się z tego cieszę.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz