poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Uchodźcy − Are we not man? We Are Devo.



Sharjah. To było kilka lat temu. Małe miasto, które obrosło drapaczami chmur wokół jeziora. Godzina drogi od Dubaju autobusem. Była noc. Ludzie piknikowali na trawie. Całe rodziny. Laski odziane w czarne habity i ich córki w kolorowych turbanach rozkładały przekąski z wiklinowych koszy. Dzieciaki grały w nogę lub niezdarnie podrzucały lotki w badmigtona. Gdzieś obok smażył się grill, a łódki bujały się za balustradą niemal jak przed regatami w Olpuchu. Szliśmy w kilka osób i nie dowierzaliśmy. 

Wycieczkę zaproponował miejscowy lokals, który był wniebowzięty oprowadzeniem przybyszy z Europy po okolicach. Pracował w jakiejś poważnej firmie, która zajmowała się głupotami. Śmiał się, kiedy mówił o swoim szefie hindusie:
 Powiedz mi no  nie wyrabiał z beki  jak mam traktować tego gościa poważnie, jeśli zabiera mnie na wykwintny lunch i pałaszuje go gołymi rękoma?!
 No nie wiem  ignorowałam go  może sam spróbuj?

Chodził zawsze w białej koszuli i garniturze. Miał długie rzęsy i nazywał się Majed. Odkąd przyplątał się za scenę, gdzie w przerwach wypijaliśmy całe bukłaki wody i paliliśmy tanie miejscowe szlugi, nabijane trocinami i haszem, został już z nami na dłużej. Podrywał dziewczyny z Ukrainy. Długo chodził za Iriną, której nie brakowało temperamentu. Jej uroda, kiedy w suto zdobionym stroju carycy kołysała się w mimetycznych ruchach na ulicy, sprawiała, że śnili się na nią wszyscy. "Pizdiec"  krzyknęła raz jednemu absztyfikantowi donośnie  "Paszoł won". Wtedy Majed momentalnie stracił ją z oczu. "Tylko kurwa krzyczy na ulicy"  powiedział mi nagle  "To nie jest kobieta dla mnie". Tej nocy w Sharjah szlajał się zatem za mną. Tak już mu zostało do końca naszego pobytu. Zakochał się we mnie Syryjczyk.


Irinka/ fot. Volodymyr Palylyk


Cały czas chichotał. Długie nogi latały mu bezwładnie przed nosem, kiedy bujaliśmy się darmowo na festiwalowych karuzelach. Te dwa kościste szczupaki, ich absurdalny wygląd, rozśmieszały mnie do rozpuku. Kiedy tylko to zauważył zaczął wywijać i skręcać nimi jak klown. Zastanawiałam się kiedy rozbije głowę, ale śmiechu było wciąż pełno. "Po co tu przyjechałeś? Tak Ci tu dobrze?"  spytałam go jednego razu. Dubaj miał dla mnie zbyt dużo bajery, ociekał szkłem i pustką. "Sam nie wiem. W Syrii czeka na mnie przyszła żona, a potem wojsko. Nie interesuje mnie to. Chciałbym jechać dalej na wschód. Chciałbym zobaczyć śnieg". Zdziwiłam się. Zachwycał się zimą jak wariat. Pokazywał mi zdjęcia. "Majed, to nic specjalnego, serio". Odpowiadałam. "Prawdziwy śnieg istnieje tylko chwilę". Nie wierzył mi. "Kupię Ci w spreju".

W Dubaju nagle spadł deszcz. Ulice były całe mokre, a miasto wręcz sparaliżowane. Ludzie nie nawykli zupełnie do takiej pogody. Uciekali już kiedy kropiło. Schowałam się pod jedną z blach maszynerii, przeskoczyłam przez bramkę i kucając już paliłam papierosa. Delektowałam się wreszcie zapachem burzy. Oczywiście Majed przylazł tam za mną. Byłam już na niego wściekła.

 Załatwiłbyś mi jakiś alkohol? Dziś dobrze by było się napić.  spytałam.
 I can take you to the club if you want  był nudny, a mi nie chciało się już dłużej ściemniać.
 Majed, nie chcę, rozumiesz? Chcę się napić, ale nie z Tobą, okej?  zrobiło się dziwnie. Nieco przegięłam z prawdomównością.
 Ok, but you won't change it. I will love you anyway.  po chwili odparował złożywszy ręce.
 Ty pojebie  zaśmiałam sie ze strachu  W Europie mit rycerza już dawno upadł.
 Not for me. You have a secret inside. You're princess.  powiedział.
− No tak. To może w takim razie pokaże Ci czego słuchają księżniczki?  zaproponowałam  słyszałeś kiedyś punk rocka Majed?


Devo

Pokręcił tylko przecząco głową. Wyciągnęłam słuchawki i zaraz wybrałam najgorszy numer (Slap your mommy) z płyty wyprodukowanej przez Briana Eno i Davida Bowie Q: Are we not man? A: We Are Devo. Gitara wskoczyła z krzykiem w dziko pojebanym rytmie, szalejąc jak chorągiewka na huraganie. Zaraz za nią wokal, trochę Howard Devoto z Magazine skrzyżowany z fisiującym Adicts tylko że w tempie razy dziesięć. Brzmiał jak terkoczące ćwiczenia na dykcję, zupełnie nie do skumania, z sensem dawno wytrąconym gdzieś daleko w kosmos. Byłam pewna, że po tym sobie po prostu odpuści, że w ten sposób ukrócę starania męskiej Szeherezady. Mózg logicznie myślącego człowieka ścinał się przy tym kawałku jak białko jaja. Majed upadł na ziemię. Przestraszył mnie. Nagle podciągnął nogi do góry, te dwa kościste szczupaki, i zaczął nimi trząść, jakby właśnie dostał ataku epilepsji. "O w mordę, to mu się podoba"  zaczęłam znowu się śmiać, a on uderzał gołymi łokciami o ziemię, po czym parskał jak stado dzikich koni i mielił w powietrzu językiem. "To tego tam słuchacie?"  pytał rozradowany. Przyciągnął mnie do siebie i dalej w roli paralityka pluł dookoła. "Taka joga chaosu, nie?"  powiedziałam  "Akcja-reanimacja!" Rzucaliśmy razem włosami i tarzaliśmy się po ziemi nabijając sobie siniaki. Byliśmy znowu na karuzeli. 

Kiedy wyjeżdżałam dał mi swój mały portrecik. Po jakimś czasie  w końcu wrócił do domu. W Syrii sprawy przestały iść gładko. Wysłał mi swoje zdjęcie w mundurze i z karabinem, który sięgał mu biodra. Myślałam chwilę jak go tu ściągnąć. Jeszcze nikt w Europie nie wiedział o gorzejącej wojnie domowej. Potem wysyłał mi filmy z telefonu. Rzucali cegłówkami w jakichś kolesi, którzy stali przy ścianie z rękoma na głowach, jednego dźgali nożem po plecach, a on padał na ziemię, zasłaniał się i czekał. Trwało to długo. Od bardzo dawna nie mam z Majedem kontaktu. Podejrzewam, że nie żyje.
---
Ten tekst dedykuje Tobie Majed, gdziekolwiek jesteś. Mam nadzieję, że w końcu poszedłeś na sanki.




1 komentarz: