wtorek, 17 maja 2016

Co kupować o 3 w nocy

Obudziłam się z myślą, że jest świat gdzie indziej. Przecież pośród bałaganu w pokoju można dalej smażyć naleśniki. Iść do monopolowego po bitą śmietanę, banany i czekoladę. Więc szłam po Przymorzu o trzeciej w nocy. Z balkonów leciały butelki i dźwięki meczu wyświetlanego w telewizji. Ulice były mokre od śliny, puste i pachnące bzem, a do monopolowego kawał drogi.

Przed niebieskim płotem spotkałam koleżanki. Paliły cienkie papierosy na chodniku. Jedna z nich się bardzo zmieniła. Cieszyła się. Obok niej stał silnie zbudowany mężczyzna, blond włosy opadały mu za ucho kiedy całym ciałem przywierał do niej i chował ją sobie pod kurtkę. "Nie wiedziałam, że to było takie proste"  zaskoczyła mnie powolnie wypowiadanym zdaniem  "Zrobiłam to po prostu od razu.", a on dodał: "Rozumiesz no, cały czas to robimy. Zawsze od razu. Na co tu czekać".

Monopolowy był także punktem ksero. Ludzie tworzyli długa kolejkę za drzwi. Wiatr wpadał z zewnątrz. Wbiegła dziewczyna w długich włosach. Wiedziałam, że ją znam. Spuściłam głowę i pozwoliłam jej się wepchnąć przed siebie. Pisała ważną pracę. Jedni kupowali alkohol i liquidy do e-petów, drudzy bitą śmietanę do naleśników, a ona kserowała notatki i strony mądrych książek. Wszyscy w miarę się znali. Pozdrawiali ruchem dłoni lub szuflą jednej w drugą.



Tego dnia wyszłam z pracy rozbudzona i z klejącymi oczyma. Młody księgowy, korposzczur ze Stejta wymyślił piękną metaforę. Perła i Rowing Jack. Bardzo zagrały mi nuty buntu w jego błękitnej, starannie wkasanej koszuli. Na codzień nie mógł mieć tych drobinek zbyt dużo. Co rano starannie ją prasował lub jeździł po niej rolką przeciw mechaceniu się materiału. Zawsze myślał o Perle choć pił Rowing Jacka.

"Trzeba się dostosować do tego, co się utrzyma. Nie można zatrzymać się w wynajmowanym pokoju. Prawdziwe życie toczy się w kawalerce" 
 mówił oglądając palce u rąk, jakby już nosił na nich ozdobne sygnety, rodzinne pamiątki i sztandary tytana pracy.

"Nie wiem Marcin, w mieszkaniu mam trochę prusaków. Już się przyzwyczaiłam, że biegają po brudnych majtkach i sztućcach. Nikt jeszcze tak tego nie obrandował jak życie z kredytu. Może powinien. Istniałyby wtedy firmy trudniące się wprowadzaniem karaluchów do mieszkań. Zbijałyby w chuj pieniędzy. Ja zbiłabym ciebie. To byłaby moja firma, a ty wierzyłbyś, że karaluchy są ci potrzebne, choć świat wcale nie zmieniłby się aż tak bardzo".


Rzucił butelką. Biegliśmy po ulicy. Było mi zimno, a ruch to najszybszy sposób by rozgrzać ciało. Rzucił butelką, bo nie był Perłą, ani karaluchem, którego ktoś w nocy miałby się szczerze przestraszyć. Rzucił butelką w kształcie granatu w zebrę na jezdni, świeciło czerwone światło, ale nigdy nie zmieniło się to, co chciało. Świat rzadko kiedy naprawdę się zmienia. Dlatego kiedy wróciłam do domu o trzeciej w nocy do miski wtłukłam jajko, mąkę i mleko. Grube placki smażyłam na patelni z teflonu. Czegoś mi jednak brakowało. Ubrałam buty i poszłam do monopolowego po puszkę bitej śmietany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz