wtorek, 11 sierpnia 2015

ambicja i pogarda niezalku // off 15'

mogłabym trochę szlifować, mogłabym zrobić mocniejszy nagłówek i być bardziej precyzyjna.  to jednak po primo dzienniki, secundo może to właśnie zakłócenia i tarcia pozwalają jeszcze w dzisiejszym kozackim świecie istnieć, robiąc to sobie bez żadnego wyrzutu  
fot. Dawid Rutkowski, na zdjęciu: tajnedziennikigdanskie


Ambicja i pogarda leżą prawdopodobnie gdzieś na lewej stronie, odbite w krzywym zwierciadle huxleyowskiej Republiki Świata, która głosi: „Wspólność, Identyczność, Stabilność”.  Społeczność OFF Festivalu, społeczność w ogóle z trudem w Polsce identyfikowalna, kryjąca się heh(!)-postrzeżenie na marginesie obecnego systemu, poza niskim mainstreamem to właściwie trochę jak żart. „Hipsterzy” (przyjmijmy już tą kaleką i wcale przez to adekwatną formę!) to antyrealizacja tej antyutopii „wspaniałego” świata, która w tym wypadku może zabrzmiałaby: Indywidualność, Atomizacja, Novum(?). To bycie na przekór właściwie nie owej „reszcie”, ale własnemu wyobrażeni o niej. To bycie na przekór własnej wyobraźni, a przez to i sobie. Paradoks na paradoksie. W podręczniku z okładką w czerwone róże Rojek mówi: OFF „to celebracja wolności, wyobraźni i indywidualizmu”. I tu oto wiem, że należę i do Was ja sama. Że wcale nie jestem lepsza. Czuję do tych haseł pełną niewypowiedzenia pogardę.

Pogarda dla was każe mi pogardzać tym miastem, więc odwracam się od niego.
Jest świat gdzie indziej!

Szekspir, Koriolan, akt III, scena 3

***

Patti Smith zaczęła od samego początku, numerem jeden, kawałkiem „Gloria”. Grali równiutko, ale trochę wolniej. Oszczędniej. Może trochę starzej, ale w bardziej wyważony sposób.  Zdobyła mnie na tym koncercie prostota, NIEZMĄCONA WYDZIWIANYM BLICHTREM CZYSTOŚĆ PRZEKAZU, podbite oczywiście legendą. Oglądałam już różnych dziadów pankowców i każdy okazywał się niczym więcej jak dinozaurem w dobrze nagłośnionym muzeum, który totalnie zapomniał o czym napisał kawałek 40 lat temu. Z kolei kapelki dzisiejsze, młode, jak do tej pory operują sobie muzycznym pieszczeniem, gębą, głupią grą wstępną, która nie kończy się na niczym, nie stawia ani kropki nad i ani na końcu zdania. Jest jak firanka falująca nad okienkiem, albo długie rzęsy spadające na policzek. Możecie mówić, że szukacie tym flirtem formy, ale jeśli przybiją wam za to brawo to prawdopodobnie już tak zostanie. Od tego są chyba dziś właśnie instytucje kultury, co? Coraz mniej mam ochotę wierzyć w to, co one promują. Coraz bardziej chciałabym być od nich dalej. Od wszystkich tych przetrwalników, pamiątek, wychowanków i kombinujących animatorów, który podpawiadają "co jest dobre" i wkurwiają lokalsów. Po co właściwie grać tą muzykę? Może przesadzam. Czy ona ma zmieniać świat? Naprawiać? Nie popadajmy od razu w takie szaleństwo. No ale zamiast plumkać sobie jak woda z kranu po zmroku mogłaby człowiekowi czasem zagrozić, zabawić się, zaryzykować. a nawet nie. nie trzeba tak dużo. wystarczy jedno - mieć coś do powiedzenia.

Cóż, ale to trudne. Trzeba się trochę odsłonić. To niebezpieczne. Lepiej pozostać tym pieprzonym "tkliwym nihilistą opanowującym pozycję dystansu". W końcu to nawet ładnie brzmi, prawda? I jest całkiem śmiesznie. Można się trochę pośmiać. Z daleka zawsze można.


Miej dystans dziewczyno! Śmiej się z tego wszystkiego śmiej! Śmiej się z Andrzeja Dudy, śmiej się z klapek Kubota, z parawanów stawianych nad morzem, śmiej się ze swoich studiów, śmiej się najbardziej z szukania pracy, z hajsu, za który masz przeżyć, ze złotówek, które bardziej się śmieją z ciebie, ale śmiej się, śmiej się, że nikt nie wie o co Ci chodzi, przecież tu sami debile, śmiej się z Masłowskiej, śmiej się z Baudrillarda, śmiej się ze swoich uczuć, ŚMIEJ SIĘ ZE SWOJEGO PŁACZU, z własnej samotności, śmiej się kurwa ze śmiechu, BĄDŹ IRONICZNA (to lepiej wygląda), zabij ten świat kurwa śmiechem, zabij go, śmiej się wchodząc na jego szczyty, śmiej się kopiąc wierzchołki, śmiej się, ze wszystkiego, co wyżej, umieraj się śmiejąc, wtedy może to jakoś prze(s)oczysz.


Nigdy nie dopuść siebie.

Bunt tej baby, bunt Patti Smith, jej autentyzm, własne stanowisko, siła, ale nie tyle jako charyzma, były mocą przenoszenia kurwa gór. Tylko nie czuło się tu bardzo pankowych pazurów, tego rozedrgania, kociego nastroszenia. AGRESJA była wypunktowana, skoncentrowana, podbita wyraźnym przekonaniem, ale cały czas bardzo zwierzęca. Czy ktoś w dzisiejszych czasach wśród nas jest o czymś rzeczywiście przekonany? I nie boi się "kiedy trzeba" pierdolnąć w stół? Nasze pokolenie to jakaś magma sćpanych myśli tocząca się to tu, to tam, mucha utopiona w jogurcie, w którym nie ma nawet prawdziwej truskawki. W tekstach Patti nie było wstydu, a w głosie żadnej obawy. Jej nadzieje, moje nadzieje, jej marzenia, moje marzenia, jej strachy, moje strachy Patti układała z namaszczeniem przed widzem. Tkała to na oczach całej publiki. spróbuj się z tym zmierzyć cwaniaku - wynieść swoje największe słabości na scene - wyjsc i zdjąć maskę. Prawdziwa prostytucja. Prostytucja, która nigdy nie brzydzi się własnym ciałem. Nie chowa się za gitarą, ani mikrofonem. „Człowiek” jako najważniejsze na scenie narzędzie. Jego pryszcze, spocone ręce, małość zapędzona, zduszona w wielkości. To my przecież, tak boscy i tak ułomni - niezmiennie.

Tu już nawet nie o tą Patti chodzi. Dziś muzycy  mało są dla ludzi. Uciekając od popu stają się popem. Mają coraz mniejsze płuca. Nie mówię, że mają być zawodnikami, no ale mogliby się odważyć, mogliby coś przełamać. Jeśli nie tekstem, jeśli nie głosem to parą nóg chociażby. Albo rąk... Pewnego razu Tomek Świtalski opowiedział mi małą historyjkę o Janku Rołcie: 

"Janek Rołt był po prostu totalnym odlotowcem, co prawda był jeszcze dobrym perkusistą do tego wszystkiego, (…) ale wcześniej był kimś kompletnie z innej bajki, zanim się zadał z tym uporządkowanym światem rock’n’rolla itd. to tworzył własną muzykę, własny lot. Jak dziewczyna robiła mu wyrzuty o to, że koleżanki mają biżuterię, a ty jesteś sławnym muzykiem i nie masz dla mnie na kolczyki to sobie obciął mały palec u lewej ręki, dał jej i mówi: „Zrób sobie! Będziesz miała najlepszy w mieście”!

Te płuca zatem to może po prostu takie wady genetyczne, może skutek Czarnobyla, a może zwykła rozedma. Dziś muzycy to majstrzy i mechanicy ponad miarę, wyprani w perwolu. Niemi i głusi, kiwający technicznym, że odsłuchy zjebane. A jednak znać ich to czasem być albo nie być. Możesz zostać z resztą frajerstwa, które kupuje Ewe Farnę i tańczy w Sopocie, gdzie jeśli jesteś typiarą będą często cię uświadamiać, że nie powinnas myśleć, bo to w złym guście, to zbyt egzotyczne. że zostaw to kurwa już lepiej komu innemu. po co się w ogóle masz tak przemęczać? postawie ci lepiej drinka. A możesz też nie znać jednej akurat ważnej kapeli i Twoja "elitarność" w innym z kolei gronie zjawi się pod wielkim znakiem zapytania. Cały czas jesteś lustrowany, oceniany, mierzony, czy w ogóle warto z tobą gadać. Gówno. Kim jesteś - pojawia się ten wzrok. Nie jesteś swój, nie jesteś nasz. Czar wspólnoty nagle pryska, kiedy powiesz, że w sumie w piździe masz już te całe rozmowy, że zróbmy coś, jedźmy gdzieś, zamiast w kółko pitolić, komu jakie plumkały harmonie, kto grał grooviaste bity, a kto był nierówno. Czynnikiem napędzającym sztukę nie jest TREŚĆ, a chęć zaimponowania, zrealizowania własnej ambicji. Artysta nie zabiera głosu, żeby powiedzieć coś w swoim mniemaniu ważnego, artysta zabiera głos żeby mówić, żeby być. Treścią oczywiście nie muszą być słowa, żaden przekaz werbalny. Za 50 lat puszczą Was w pendolino i żadne dziennikigdańskie do tego nie sięgną, będą rzygały w kiblu, tą całą tęczą nazw i pojęć muzycznych kolorów i całego hipsterskiego archipelagu, szerokiej kolonii, wyspy rozległej nibylandii, w której wreszcie swoje borderline można nazwać indywidualizmem. w środku pociągu natomiast niebieskie koszule się grupowo zbranzlują i w akcie miłosierdzia, "uczucia" wspólnoty zaproponują włączenie lampki do czytania sąsiadowi. będą wiedzieli, że są swoi, bo do leniwego tukotu kół pociagu zagra im chopin, przecież za to właśnie zapłacili, skapitulowali przed kapitałem, wygrali swój komfort ambicją i pogardą, bilet kurwa kosztował 2 stówy, to graj chopinie, napierdalaj w te klawiature; graj jacy my piękni: to po to ta muzyka?

To wszystko szczególnie wspisuje się to w nadmorski klimat. Chłopaki siedzą na plaży. Z boku. Patrzą w morze. I zajebani baką idą łowić ryby. Na brzegu znajdują śledzia i mówią: ”Hej! Chyba coś znalazłem, może coś z tego będzie?” Zanoszą tę rybę do studia. Ale ona jest zdechła. Szarpią się tam z nią dość długi czas. Przykładają wargi do jej warg. Piszą teksty bez tesktów. Melodyjnie. Po angielsku. Dmuchają powietrzem naprzemiennie bez końca. Ale w końcu się udaje. Wydają płytę. Wydają rybę. Zrobili coś pięknego, co pachnie świeżością, urzeka harmonią. Zmontowane jest cudnie. Z ryby powstała wydmuszka. Świat idealny, który nie zniesie żadnego buta. gruchnie aż miło



Ryba jest zupełnie pozbawiona kontekstu. Wyrwana z korzeniami, gdyby miała korzenie. No ale nie pływa już przecież w wodzie. Tylko pływa tu w naszej wyobraźni, w naszej wolności, w naszym indywidualizmie, wszyscy zachwycają się nią. Ona jest nami. Ona jest piękna. Ma kolorowe włosy. T-shirtem udaje rekina, a jej usta w napięciu chichoczą z kultury masowej. To piękne, ale ona jest kurwa martwa.


Dzień Dobry! Lepiej być błaznem niż bufonem. Bo być bufonem to tak jak być martwym. Miłego dnia. 

("142 krawat, 142 dzień"; frankenstein  onedayonetie.blogspot.com)

To takie superunikatowe. Pełne polotu. Pełne pomysłu. Lepsze. Bez bruzd, bez załamań. Gładkie. Odgrodzone płotem od plebsu, wysokie w jakości, niedostępne reszcie. I dalekie, dalekie tym plażowym parawanom warszawskim i morskim sinicom. To piękne, bo POZA ŚMIERCIĄ, poza tą ciemną stroną. BEZ REWERSU.

Społeczny status. Wysublimowany smak. Kieliszek wina. Artysta. Bohema. Nie - Perła chmielowa. Chuj. My z dzielni. Intelekt wyższy od plebsu smażącego się w Jelitkowie. Studiujemy kulturoznawstwo. MY KUMAMY. My wiemy. 

TO UWAGA GNOSTYCY BO MAM TU DLA WAS TAKI KOMUNIKAT:

Gówno wiecie. I gówno wiem i ja.
Jesteście martwi. Jesteście snobami. 

fot. Dawid Rutkowski, na zdjęciu: tajnedzienniki


To wszystko tylko pogarda i ambicja. To one pozwalają w ogóle tu trwać, ambicja i pogarda ryby wypełnia próżnią. Ambicja i pogarda sprawia, że wydają się piękne. Gdzie my kurwa jesteśmy, że jaramy się zwykła padliną? Co nam się stało, że za życia zaczęliśmy się balsamować i owijać bandażem, jednocześnie biorąc taką aktywność właśnie za życie? No ale może tak jest, może ludzie rzeczywiście tworzą technologię, a potem technologia tworzy ich...

pokolenie z papieru pozdro - moje pokolenie


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz