wtorek, 8 stycznia 2013

ljubljańska anomalia


tzw. ljubljańska anomalia
Noc z 31 grudnia na 1 stycznia przebiegła w Gdańsku zgodnie z przewidywaniami naukowców. Żadnych odchyleń od normy. Żadnych anomalii. Temperatura, tektonika i inne parametry, jak najbardziej ustabilizowane.

Inaczej jednak rzecz miała się na południowym brzegu Europy. Na kilka dni przed owym zjawiskiem rychło w czas przyszło mi objąć w posiadanie informacje bardziej, niż zapierające dech w piersiach. Hołubstwo takich klasyków, jak tri state tornado, czy po prostu stowarzyszenia łowców burz do czegoś jednak zobowiązuje. 

Spakowałyśmy tylko to, co niezbędne, zostawiając niedojedzonego karpia i pierogi przyprawione najbardziej kuriozalną przyprawą świata, tj. kminkiem.  By zaraz rzucić się w zew dla jednych jeszcze... młodości. A dla nas raczej: upartej i niczym niepohamowanej wnikliwości i ciekawskości, która to ponoć wg przysłowia miała umoczyć nam nosy w kawie.

Żadnych rozmów przez telefony, zero fejsbuka, poboczne stacje i look na naiwne studentki. Po 30 godzinach podróży, w tym dwunastogodzinnej nocno-autostopowej tułaczce po Austrii, przez nasze ukochane Graz, pojawiłyśmy się w dzielnicy, o jakże wybornej nazwie Šiška.

Oto dowody tego, czego doświadczyłam:

szaliki, paski, rękawy - szybko łapało się
co akurat pod ręką/ Kongresli  Ljubljana
barwy zorzy zdradzają silne namagnesowanie w regionach około-bałkańskich/ Kongresli  Ljubljana
w końcu, po wielu godzinach udało nam się znaleźć jeszcze zelektryfikowaną ulicę
i całkiem sprawny alkoholizator, który miał zneutralizować promieniowanie

przyjrzyjcie się chmurom, ich parametry mówią same za siebie / przystanek w Villach

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz