wtorek, 14 maja 2013

Street art festival - jak było "NAPRAWDĘ"



To miał być spokojny wieczór. Kapcie, gorąca herbata z cytryną i jakaś niezobowiązująca komedia.
Tymczasem stało się inaczej. 


Już z dala dochodziły dziwne pomruki i niskie pobrzmienia.



Napotkani ludzie, przegryzając kiełbaskę z grilla zdawali
się niczym nie przejmować.




Honorowi goście zaś w najlepsze pełnili swoje honory.

Usiadłam na murku, przed domem.
 Odpaliłam peta.



 W między czasie najebani szaleńcy odbijający się od
trazystorów atomowych pytali o drogę na eskaemkę.

Kilka dni potem czytałam artykuł,
jak zwielokrotnione napięcie wbijało ich w szyby
kolejek miejskich. 

Znów zawinił alkohol.



Nikt nie mógł im pomóc. Było stanowczo za późno.

Gdy tymczasem z luźnych rozważań o ponurym losie
 wyrwał mnie obiekt trzymany w ręku. 


 To radioaktywny pet.
Tak.
 Teraz już kurwa wiem, co czeka mnie
za 20 lat.



Wszystko przepadło. Już wszystko na nic.
Myślicie, że skończycie lepiej?

Całuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz