Znikający klub
jeszcze nie zniknął na dobre. Jeszcze długo w ludzkim języku popasożytuje jako oaza
hipsterstwa, czy akt niezwykłej nostalgii za PRLem. Można było się domyślić, że
Szpula to max naszych możliwości –
pobawimy się radzieckimi aparatami, potańcujemy do Living on a video – Trans X, w matczynej tunice i na tym się
skończy. A gdy przyjdzie stać w prawdziwej kolejce, jak pod znikającym klubem,
polecą butelki. Wyjątkowo jednak nie dołączę do społeczności rozczarowanej, infantylnej nostalgii, a spróbuje odkryć, na ile idea Znikającego Klubu jest
zacna. O ile w ogóle można mówić o idei.
Bo jaka ona
jest? Siema, robimy bibe w opuszczonej szkole pielęgniarek, o artyści, czekamy na
propozycje, do wykorzystania multum pokoi, chodzćie, bierzcie, propagujcie swą
sztukę…elo!
I oto są, na
ostatnią chwilę. Muzycy, malarze, rzeźbiarze, dj’e, ochroniarze i tłumy, jakże
wyjątkowo złaknione, choć szczypty undergroundowej nowości i sztuki. Do wyboru, do koloru. Jeśli okażesz się konsekwentny pójdziesz wślipiać się w wiszące
grafiki, jeśli zechcesz podtrzymać rock’n’rollową facjatę trafisz do pokoju jam
session, a jeśli nie masz dziś na siebie pomysłu pójdziesz się najebać do baru,
bądź ściągniesz kreskę ze zlewu, by mieć jeszcze siłę potańczyć. To tak w
skrócie na temat idei.
Nie wiem czy zamysłem była wzniosła synteza sztuk. Nie
wiem, czy miała to być galeria we właściwym słowa tego znaczeniu, z
przeszczepionym tłumem z GB. Nie wiem zupełnie, czy teraz sztukę dostaje się
niczym w kompakcie za pietnastaka, gdzie obok łomocze drum’n’bass, czy to po
prostu apogeum diabolicznej ironii. Nie wiem, na ile celowano w dobrą
alternatywę, a na ile okazało się to pozą, z plus dziesięć dla każdego do
lansu. A może to kolejna odsłona postmodernizmu, którego już nikt nie rozumie,
a wszyscy jedynie dla frajdy udają, że tak, że owszem? Zanim wyleje żale na
kolejną stronę chciałabym dobić koniec końców do sedna sprawy. Powiedzcie mi
proszę –
co to miało kurwa znaczyć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz