czwartek, 26 września 2013

Muzeum Figur Woskowych w B90?

całkiem jak żywe!

Wszyscy chyba oglądaliśmy w porannej telewizji czterech pancernych. Szarik to psisko, które na długo stało się wzorcowym pupilem i ukochanym bohaterem. Druzgocąca zatem dla co poniektórych może być wieść o kremacji jego zwłok i publicznym ich wystawieniu w jednostce szkolenia psów policyjnych. Znacznie większy absurd pojawia się jednak w przypadku konserwacji nie tyle istot prawdziwie żywych, co pewnego rodzaju zjawisk – nazwijmy to – społecznych. Punk rock to ujmując rzecz poetycko „mieszanina energii, bujności, śmiechu i nagłych, niszczących burz”. To czysty, niczym nieposkromiony chaos, który to – jak się okazuje – można schować do butelki prawie, jak sklejany model statku. Z koncertu na koncert coraz bardziej słyszę wyrwaną z kontekstu historię, która wydobywa się, jak z katarynki. Kogo jednak interesuje wiarygodność? Kogo interesują smutne pieśni Indianina? Wszyscy chcą tylko kupić łapacz snów.  
***

Kapel pankowych jest na potęgę i w cholerę za dużo. Nawet gdyby skupić się na samej końcówce lat siedemdziesiątych, brzmień tryliarda pankowych singli rozróżnić na pierwszy rzut oka nie sposób. Wszystko brzmi do bólu tak samo. Ale: tak właśnie miało być. Pank rokiem nie zwało się jakiegoś wysublimowanego nurtu intelektualno-awangardowego, który to postulował takie, a takie cele. To nie popisy. I to nie gęby. A sama wściekłość, bezkompromisowość i chaos. Właśnie tak. Z czystej przekory. Oto, co ucieleśniały owe zespoły i zespoliki, które w te kilka lat spustoszyły glob, niczym tri state tornado.

skala zniszczeń wprost fascynująca!


Nieco inaczej było z The Damned. Idąć łeb w łeb obok takich gigantów, jak Clash czy Pistolsi nie mogli już grać, ani  jako zaangażowani społecznie, ani specjalnie zadziornie. Choć z początku rzeczywiście tak było. Kawałek otwierający pierwszą płytę ucieleśnia pank roka w samych jego początkach.



Jednak The Damned prócz surowego grania, to przede wszystkim baśń osadzona w gotyckim nastroju. Coś pomiędzy klasyką grozy, a wytworną fantasmagorią. W takim wypadku nie musieli wysadzać samochodów przed koncertami, ani na wokal zapraszać ślicznej blondynki, która urządzi publice waginalno-pingpongowe akrobacje (polecam Plasmatics). Chyba byli poza tym wszystkim.



Po koncercie w B90 jednak okazuje się, co innego. I chyba żal, że żaden samochód nie poleciał w powietrze. Wszyscy w pełni ukontentowani i zdrowo najebani, czczą na swój sposób pankowe święto. Butelki mienią się w blasku świateł kolejnych aut. Ludzie mówią gorączkowo, w bezładzie. Starsi koledzy przynieśli nawet plakat z Bravo, z siedemdziesiątegoktóregoś, czy osiemdziesiątegoktóregoś. O takie rzeczy w Polsce za komuny toczyły się bitwy i nietuzinkowy handel wymienny. 
 – Przecież oni się zesrają, jak to zobaczą! – Dochodzi do moich uszu. I bez wątpienia wiem, że tak właśnie będzie. Szkoda, że zalana żalem uciekłam, bo to właśnie mógł być owy samochód, który to zdrowo i po bożemu, rozgrzeje zastygłą atmosferę.


***

Bo przecież wszystko niby było w porządku. Sensible popisywał się, jak to miał we zwyczaju. Jak należy ogrywał, wytworną rolę błazna. Vanian  clasico-romantico – z kolei swym oskubanym wąsem wyzwalał krzywe pożądanie. Ale dopiero klawiszowiec dał nieco do myślenia. Było w nim tyle szaleństwa, tyle energii i zdrowej werwy, że dopiero po jego zachowaniu, wpadło do głowy – hej  może jednak zeszłego wieczoru chłopaki chcieli iść na szybkiego jednego. A skończyło się na kilku. Kilkunastu. Klawiszowiec akurat źle się czuł i został w hotelu. Trochę pozamulał. Trochę ponarzekał. Ale wyszedł na tym lepiej. Cała reszta w dzień koncertu trzymała się sceny, jakby to było na totalnym, ultra kacu. Od nagrania kawałków, mam wrażenie, minęły lata świetlne. A to, co skłoniło zespół do ich nagrania, wydaje się być już tak odległe, że – cholera – czy kiedykolwiek istniało? Patrzę na Damnedów, jak na rozbłyskującą gwiazdę. Zastanawiam się, czy w chwili gdy ją widzę, ona już dawno nie pokładła się w grobie.

Pewnie wielu się ze mną nie zgodzi. I proszę bardzo! Jak długo można jednak patrzeć na kapele przez pryzmat h i s t o r i i , przez pryzmat l e g e n d y? To miał być koncert. I nie wcale Violetty Villas, ani Maryli Rodowicz, nawet nie Rihanny, a pankowej kapeli! 
Rock'n'roll Hall of Fame Museum zawsze spoko. Wiadomo. Ale czy w B90? Ale czy w Gdańsku? I teraz, tak o?


Czekałam na porywającą opowieść. Przy „Smash it up” zaczęła się powoli krystalizować. Kawałek był grany z początku na luzie, bez zadęć, ale z właściwym napięciem. Cała reszta przeleciała mi, jak pociąg towarowy. Czyż można mówić o pank roku bez namiętności? Chciałabym zobaczyć bunt sześćdziesięciolatków. Bunt przed gnuśnieniem, bunt przed starością. Całkowita i bezkompromisowa rebelia – antywapnienie. A może bunt przed roszczeniowym i rozpychającym się zewsząd kultem młodości? Słuchajcie: cokolwiek. Wszystko jedno. Byle kurwa na serio.


***
Dlatego bardzo wspaniała przyznać muszę ta wystawa. Bardzo mnie się podobają te lalki. Dobrze mieć w Gdańsku muzeum punk rocka. Jakbym mogła zrobiłabym tylko sobie jeszcze z nimi zdjęcie. Ale nie mogę – bo się ruszają i wiercą.
Podchodzę do Pani fotograf. Pytam:
– Co myślisz?
– O czym?
– O tym  – pokazuję na scenę. – O tym, co fotografujesz.
– Ja nie myślę. Pracuję.  


I na wskroś temu wszystkiemu przychodzi jeszcze jedno zaskoczenie tego wieczoru. The Damned bisuje po raz drugi. Trochę nam oczy wychodzą z orbit. Co oni do cholery robią? Najaktywniejsze dziewczyny spod sceny zapraszają do siebie. Patrzę na Chomika i widzę, jak sika w majty. Dzieje się coś niesamowitego. Patrzę na kumpla. Wybuchamy śmiechem. Na drugiego – jest wniebowzięty. Chcemy chłopakom przybić pionę. Czuć, że wszyscy pragną tego samego. Dziewczęta mało nie roznoszą barierek, schodząc ze sceny. Dziw, że sala jeszcze stoi. Jeszcze się trzyma. Tego nam było trzeba. To więcej niż gołe laski i płonące gitary, czy terroryści wysadzający się zapamiętale w powietrze. Słowem – ładny i przyzwoity gest.


Chomiczek und Werka
Trzymam się jednak z dala od alfy i omegi. Nie moim celem wcale mówić, co ładne, a co nie. Wy zresztą sami wiecie, co myśleć. Ja rzucam rozkminę. Pytam: czy Wy w to wierzycie? I czy Wam to wystarczy? Czy starczą Wam zdjęcia z muzykiem i kilka wypitych piw na The Damned? Czy może jednak, będzie to nieuchwytna wszelkim cyfrowym nośnikom pamięci impresja? Impresja, która w Waszej głowie zostanie już zawsze, tylko dla Was i nie sposób będzie ją kiedykolwiek i jakkolwiek stamtąd ukraść. Impresja, która wniesie (bądź spustoszy) więcej niż przyszło Wam się spodziewać.



Kłaniam się pięknie oraz dziękuje B90 za zaproszenie – 
jesteście w porzo.

2 komentarze: