środa, 27 listopada 2013

Attencion: Tajnych Dzienników Obwieszczenie


Tak jakby sprawy się nieco pokomplikowały. Od początku nie zamierzałam Was w nie wciągać, bo idea, spójność i to, co tam sobie chcę powiedzieć były po prostu moją rzeczą. Nie jestem przecież blogerką. Nie będę to zaraz wyciągać do Was paluchów, pisząc o tym, że coś mi tam nie pykło. Że tekścik jest własnie pisany, albo pisany nie jest. Mówiąc krótko – starałam się do minimum ograniczyć własne pieprzenie. Na czoło wysuwałam same teksty, same historie, które starałam się opowiadać, zaznaczać i akcentować. To one były najważniejsze.

Złożyło się jednak tak, że jako gdańszczanka z zamiłowania i z urodzenia. Z pasji i z czystej zajawy pokazania, że Gdańsk sam gada do siebie, a nikt tego nie widzi, koniec końców wyrzuciło mnie w miasto zupełnie mi obce. Od października mieszkam w Warszawie. A może nie w Warszawie, bo na… Bródnie. Siłą rzeczy „dzienniki gdańskie” w tym wypadku wydawały mi się potrzebować jakby nowej obróbki. Pomysły były różne. Decyzji nie było żadnej. Koniec końców powstały na moim pulpicie „Tajne Dzienniki W.”. Właśnie kończę stronę 28.

obrazek zagadka

To zupełnie, co innego. I tego widzieć nie będziecie, a na pewno nie tu. Siłą rzeczy jednak, sunąc flanersko o 6 rano, w poimprezowym szumie, przez nasza piękną stolicę, zaczęły mnie atakować refleksje. Zaraz po nich historie. Jedna za drugą. Jak ostrzał z karabinu maszynowego z obrotową lufą. Bo Warszawa wreszcie ukazała mi się „prawdziwa”. Choć to kolejna zabawna historia, bo co to u licha znaczy? Haha, hihi, no nie?

Wczoraj Kaju powiedział mi o Filipie Springerze. Obejrzałam jego bródnowskie zdjęcia. Jego ujęcie pluszowych szlafroków, wiszących w pastelowych barwach na bródnowskim targowisku, pośród półrocznej chlapy, przejęło mnie do cna. Blokowiska jako dialog miejskości z wiejskością. Bródno jako abstrakcyjne kuriozum. Bródno, jak wiersze Grochowiaka złączone z pijackim bełkotem i ulicznym błociszczem, które brzydko wyłazi, bo jak słoma. Bródno, popeerelowskie klasyczne zabudowania w ujęciu nieklasycznym. No kurwa umarłam! Bloki są super.


A zatem, jak możecie się domyślić zastosuję swoisty paradoks. Nie będę się w niczym ograniczać. Niech to będzie cholera, jakie jest. Nie znaczy to też, że Gdańsk całkowicie odpuszczam. Nigdy w życiu. Jestem tu częściej niż Wam się wydaje. Obserwuje wszystko, co się dzieje. A gdy trzeba mam swoje protezy, w postaci zajebistych ludzi, którzy niejednokrotnie skłonni są pomóc ogarnąć jakiś materiał, czy coś mi podrzucić. Być może za 2 lata poniesie mnie znów gdzieś dalej. A to prawdopodobne. Nie zmienię z tego powodu nazwy. Tajne Dzienniki Gdańskie są wciąż Gdańskie. I czy będą w Warszawie, w Berlinie, w Dubaju (a były, he), czy w Kuala Lumpur, trochę oleję te antropologiczne podejście. I trochę poszukam tego, co żem znalazła i tu, nad morzem. Wyślę Wam zdjęcia muszelek. Zbiorę zamówienia na regionalny alkohol. I będzie fajnie.

To takie łatwe raz na zawsze się elegancko określić. Powiedzieć – tu się kończę, a tu się zaczynam. Jak się okazuje jednak, żeby iść dalej trzeba zacząć na nowo. Gdzie indziej. Inaczej. Tam. Wtedy być może, będzie można w końcu wrócić do domu, elo.

Filip Springer/ Pastelozowe* inspiracje na warszawskim Bródnie

Pasteloza   Podobno najgroźniejsze trucizny powstają w trakcie opracowywania leków. Tak było i tym razem. Próbowano wynaleźć lekarstwo na szarość. Pomyślano, że jak się ją zamaluje, to będzie lepiej. Tak rozwinęła się pasteloza.




obrazek zagadka * - ujęcie z mojej nowej ulicy, ha - Pelcowizna i Diamond Club :**

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz