sobota, 24 sierpnia 2013

Soundrive – impresje


fot. Aleksandra Guzik Guździk

Cześć, jak tam rzucicie okiem – wyżej – to zobaczycie Stocznię. Jej potencjał przekracza Wasze pojęcie. To święte miejsce. Mekka w walce z komunizmem i autentyczny disneyland, w którym na nowo odkryjecie erę poprzemysłową. To miejsce, nie wiem już, czy bardziej medialne, czy bardziej prawdziwe. Nie wiem czy bardziej wymyślone i toczone od spodu mitem. Miejsce, w którym wszyscy chowają to, co mają do schowania. I co za paradoks, bo – miejsca tego już dawno nie ma.

Nostalgia, zanim się obejrzycie, ogołoci Wasze portfele. Jakąż karierę zrobiłyby frytki w tak naznaczonym miejscu, wzbogacone o nowe znaczenie. A gdyby krył je jeszcze i smażył milicyjny dyliżans cóż to byłby za obrót. Coraz bardziej Was cenię, bo wiem, że nie dacie tej wizji racji bytu. Bo to jest po prostu – mówiąć wprost – nasz Gdańsk, i jakby go nam nie malowali, jakiej polityki kulturalnej nie snuli, to my pierwsi upijaliśmy się na tych murkach.

A gdy znów zapełnią się ludźmi i zadrżą od brzmiącej nieopodal muzyki to już nie tyle frajda, co bardziej obowiązek – iść i zbadać ten teren.





Mineliśmy bramkę. Był to już trzeci dzień. Ludzi jako tako, niewiele, nie w trupa, przyjemnie rozłożonych na wyściełanych pufach. Postindustrializm. Wy, niegdańszczanie lubicie to słowo. Stocznia. Spawanie. Trzeszczące, zasmużone szyby. Oliwa i smar. W powietrzu czuć było jakiś pokacowy nastrój, taki na wpół serio, ale miły. Bardzo miły. Przez chwilę, bo znienacka, jak nie buchnął, jak nie huknął dj, rozpałętany w swym żółcim kontenerze myśleliśmy, że oto to apogeum dzikiej imprezy. Była godzina 16. Świeciło słońce. A on – szaleniec – nadawał rytm pojebanej, dogorywającej już gdzieś imprezy. I tak bez końca. Jakby właściwie nigdy nie było początku. Może nie było? Wszystkie sylwestra, i  święta, dni Matki i Dni Ojca, dni powszednie, targowe i zwykłe. Ot, taki sposób na życie. Na egzystencję.
***

Branches
Czas popłynął do przodu. Zbiliśmy piątki, zapaliliśmy parę petów i już byliśmy pod sceną. Branches rzucali okiem na niemal pustą salę. To było zabawne. Na tyle, ze kilka dni potem Sz.P Anna Polcyn na allaboutmusic.pl relacjonowała:  "Nasze trójmiejskie Branches dawało sobie rady nie najgorzej. Nie wiem czy to grupka znajomych zespołu czy przypadkowi ludzie, ale w pierwszych bramkach zaczęli zachowywać się jak groupies." – All about music i wszystko na ten temat. Chłopaki zagrali zgrabnie. Ten dysonans między ascenicznym zachowaniem, wręcz kuluarowym, a profesjonalnym, w pełnym jego namaszczeniu, podejściem do instrumentu, ośmielę się stwierdzić, że urzekł, ukoił. 


***

dzieci w rękach dorosłych, a mazaki w rękach dzieci -
cała prawda o propagandzie hej
Ukoronowaniem tejże chwili mógł być tylko i wyłącznie papieros. Czy chcecie, czy nie, czy zostaliście dotknięci przez propagandę dot. petów, czy nie, przyznać trzeba, że palarnie to jedne z najistotniejszych miejsc w klubach, koncertowniach, barach, kinach i na lotniskach. To właśnie tu toczą się dyskusje, poznają się ludzie, a coś tak prozaicznego, jak szlug sprzyja refleksji i kontemplacji. Co mnie urzekło: dało się stamtąd z łatwością obserwować koncert. Przestrzeń była bardzo otwarta i dobrze zorganizowana. I to na tyle, że otworzenie do kogoś gęby nie było dziwacznym wybrykiem, aktem beznadziejnej desperacji, a zwykłą, ludzką rzeczą. To już coś.

***

Na scenę wchodzi iamamiwhoami. Kłania się Szwecja. Gdzieś na moment pałętasz się wokół kolumnady, by zaraz dać nogę. Nie wiesz, o czym są kawałki stojącej przed tobą artystki. Nie wiesz, czy to w czym tańczy to wąż czy tygrys. Prosty jesteś człowiek. A świat nie stoi, ot tak, przed Tobą otworem. Przed oczyma malują się pętle. Raz dwa. Raz i dwa. W uszach syczy i gwiżdże. Raz dwa. Raz i dwa. Młotek i kowadełko znów mielą, tym razem coś w stylu: "Warstwa brzmieniowa jest tak wyjątkowo wtórna i chciałoby się rzec – hermetyczna – że ni chuj. Jest tak wyjątkowo wtórna. Wtórna. Hermetyczna". Zaczynasz marzyć o końcu. Wiesz, że zaraz nadejdzie. Przestajesz potrzebować lakier do włosów. Bas zaś pełni funkcję paska antycellulitowego. Przed Tobą stoi przełomowe odkrycie  alternatywne zastosowanie muzyki w biodywergencji, czyli walka o piękną sylwetkę.
Za 20 lat masz własną klinikę, a iammiwhoiammi ma tytuł doktora medycyny. Pracuje dla Ciebie.

***

Nie było dużo czasu na tego rodzaju rozkminy, bo z nieba spadli Enchanted Hunters. To było, jak bajka na dobranoc. Jak ciepłe kakao w łóżku, przy otwartym oknie. Jak Królowa Śniegu Andersena. Mimo gdzieś ukrytego wewnątrz smutku i sennej nostalgii ta muzyka to czysta harmonia. To jest to czego chcecie, nawet jeśli wydaje Wam się, że nie.

pod sceną, Enchanted Hunters

***


Ale dość już o samej muzyce i wybrykach z nią związanych. Wszyscy piszą o organizacyjnym sukcesie i nowej, jakby po cichu zawiązanej inicjatywie, która pojawiła się w Gdańsku. Jako psi rezydent tych ulic i ich bawidamek gotowa jestem bronić mego miasta przed nawałem betoniarskich projektów i kulturalnych bibelotów. Nie uznaję wydmuszek, sztuki dla sztuki i tego, co się utarło – starczego zgnuśnienia w myśleniu. Mimo kilku potknięć, jeszcze nienajlepszego repertuaru i tamponów promowanych przed bramką, wciąż nie mogę wyjść ze zdumienia. Choć z jednej strony pozostaję w pozycji dystansu z drugiej żywię wielkie nadzieje. Nie muszę mówić Soundrive. Po prostu czuję, że jeszcze nie raz o nich usłyszycie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz