fot. Aleksandra Guzik Guździk |
Cześć, jak tam rzucicie okiem – wyżej – to zobaczycie Stocznię. Jej potencjał przekracza Wasze pojęcie. To święte miejsce. Mekka w walce z komunizmem i autentyczny disneyland, w którym na nowo odkryjecie erę poprzemysłową. To miejsce, nie wiem już, czy bardziej medialne, czy bardziej prawdziwe. Nie wiem czy bardziej wymyślone i toczone od spodu mitem. Miejsce, w którym wszyscy chowają to, co mają do schowania. I co za paradoks, bo – miejsca tego już dawno nie ma.
Nostalgia, zanim się obejrzycie, ogołoci Wasze portfele. Jakąż karierę zrobiłyby frytki w tak naznaczonym miejscu, wzbogacone o nowe znaczenie. A gdyby krył je jeszcze i smażył milicyjny dyliżans cóż to byłby za obrót. Coraz bardziej Was cenię, bo wiem, że nie dacie tej wizji racji bytu. Bo to jest po prostu – mówiąć wprost – nasz Gdańsk, i jakby go nam nie malowali, jakiej polityki kulturalnej nie snuli, to my pierwsi upijaliśmy się na tych murkach.
Mineliśmy
bramkę. Był to już trzeci dzień. Ludzi jako tako, niewiele, nie w trupa, przyjemnie rozłożonych na
wyściełanych pufach. Postindustrializm. Wy, niegdańszczanie lubicie to słowo. Stocznia. Spawanie. Trzeszczące, zasmużone szyby. Oliwa i smar. W powietrzu czuć było jakiś pokacowy nastrój, taki na wpół
serio, ale miły. Bardzo miły. Przez chwilę, bo znienacka, jak nie buchnął, jak
nie huknął dj, rozpałętany w swym żółcim kontenerze myśleliśmy, że oto to
apogeum dzikiej imprezy. Była godzina 16. Świeciło słońce. A on – szaleniec –
nadawał rytm pojebanej, dogorywającej już gdzieś imprezy. I tak bez końca. Jakby właściwie nigdy nie było początku. Może nie
było? Wszystkie sylwestra, i święta, dni Matki i Dni Ojca, dni powszednie, targowe i zwykłe. Ot, taki sposób na życie. Na egzystencję.
***
Branches |
Czas
popłynął do przodu. Zbiliśmy piątki, zapaliliśmy parę petów i już byliśmy pod
sceną. Branches rzucali okiem na niemal pustą salę. To było zabawne. Na tyle,
ze kilka dni potem Sz.P Anna Polcyn na allaboutmusic.pl relacjonowała: "Nasze trójmiejskie Branches dawało sobie
rady nie najgorzej. Nie wiem czy to grupka znajomych zespołu czy przypadkowi
ludzie, ale w pierwszych bramkach zaczęli zachowywać się jak groupies." –
All about music i wszystko na ten temat. Chłopaki zagrali zgrabnie. Ten
dysonans między ascenicznym zachowaniem, wręcz kuluarowym, a profesjonalnym, w
pełnym jego namaszczeniu, podejściem do instrumentu, ośmielę się stwierdzić, że
urzekł, ukoił.
***
dzieci w rękach dorosłych, a mazaki w rękach dzieci - cała prawda o propagandzie hej |
Ukoronowaniem tejże chwili mógł być tylko i wyłącznie papieros. Czy chcecie, czy
nie, czy zostaliście dotknięci przez propagandę dot. petów, czy nie, przyznać
trzeba, że palarnie to jedne z najistotniejszych miejsc w klubach, koncertowniach,
barach, kinach i na lotniskach. To właśnie tu toczą się dyskusje, poznają się
ludzie, a coś tak prozaicznego, jak szlug sprzyja refleksji i kontemplacji. Co
mnie urzekło: dało się stamtąd z łatwością obserwować koncert. Przestrzeń była
bardzo otwarta i dobrze zorganizowana. I to na tyle, że otworzenie do kogoś gęby
nie było dziwacznym wybrykiem, aktem beznadziejnej desperacji, a zwykłą, ludzką
rzeczą. To już coś.
***
Na
scenę wchodzi iamamiwhoami. Kłania się Szwecja. Gdzieś na moment
pałętasz się wokół kolumnady, by zaraz dać nogę. Nie wiesz, o czym są kawałki stojącej przed tobą artystki. Nie wiesz, czy to w czym tańczy to wąż czy tygrys. Prosty jesteś człowiek. A świat nie stoi, ot tak, przed Tobą otworem. Przed oczyma malują się pętle. Raz dwa. Raz i dwa. W uszach syczy i gwiżdże. Raz dwa. Raz i dwa. Młotek i kowadełko znów mielą, tym razem coś w stylu: "Warstwa brzmieniowa jest tak
wyjątkowo wtórna i chciałoby się rzec – hermetyczna – że ni chuj. Jest tak wyjątkowo wtórna. Wtórna. Hermetyczna". Zaczynasz marzyć o końcu. Wiesz, że zaraz nadejdzie. Przestajesz potrzebować lakier do włosów. Bas zaś pełni funkcję paska antycellulitowego. Przed Tobą stoi przełomowe odkrycie – alternatywne zastosowanie muzyki w biodywergencji, czyli walka o piękną sylwetkę.
Za 20 lat masz własną klinikę, a iammiwhoiammi ma tytuł doktora medycyny. Pracuje dla Ciebie.
***
Nie
było dużo czasu na tego rodzaju rozkminy, bo z nieba spadli Enchanted
Hunters. To było, jak bajka na dobranoc. Jak ciepłe kakao w łóżku, przy
otwartym oknie. Jak Królowa Śniegu Andersena. Mimo gdzieś ukrytego wewnątrz
smutku i sennej nostalgii ta muzyka to czysta harmonia. To jest to czego
chcecie, nawet jeśli wydaje Wam się, że nie.
pod sceną, Enchanted Hunters |
***
Ale
dość już o samej muzyce i wybrykach z nią związanych. Wszyscy piszą o organizacyjnym
sukcesie i nowej, jakby po cichu zawiązanej inicjatywie, która pojawiła się w
Gdańsku. Jako psi rezydent tych ulic i ich bawidamek gotowa jestem bronić mego
miasta przed nawałem betoniarskich projektów i kulturalnych bibelotów. Nie uznaję wydmuszek, sztuki dla sztuki i
tego, co się utarło – starczego zgnuśnienia w myśleniu. Mimo kilku potknięć,
jeszcze nienajlepszego repertuaru i tamponów promowanych przed bramką, wciąż
nie mogę wyjść ze zdumienia. Choć z jednej strony pozostaję w pozycji dystansu z drugiej żywię wielkie nadzieje. Nie muszę mówić Soundrive. Po prostu czuję, że jeszcze nie raz o nich usłyszycie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz