poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Wiosna w Tancbudzie

Popsysze, 06.04.13

Ileż to rytuałów zdążyliśmy już odprawić by przywołać wiosnę, ileż zatrważających haseł klikniętych na fejsbuku, ileż niewinnych kukieł utopionych w leśnych bagnach i retencyjnych stawach? Chyba już mało kto zechciałby uwierzyć, że – hej – przyszła wiosna. A jednak, moi drodzy, to prawda.

Koncert Popsyszy w zdrowo brzmiącej TANCBUDZIE, zlokalizowanej na końcu świata – w oazie elek i wymyślnych oprychów (Orunia) – wreszcie tchnął w zatęchłe powietrze nieco świeżości. Wreszcie zdejmując opasłe szaliki i swetry dało się poczuć na plecach przewiew.

Popsysze zagrali solidnie, z werwą, ale i nutą romantyzmu. Dźwięki perkusji (Kuba Świątek), nie kryjąc subiektywizmu, to istne szaleństwo, ale w granicach rozsądku – momentami okrywają zmysły, jak rozgrzana kołdra, by zaraz wziąć w łeb, nadać tempa i szarpnąć gwałtownie, jak pociąg odbijający od stacji. O dziwo, w dobie tak zaawansowanej technologii Love in the kitchen, No time to think i kilka innych kawałków na żywo brzmi znacznie przyjemniej niż z płyty. Bardziej podniecająco. Muzyka Popsyszy skrywa coś, co wielu osobom może przypaść do gustu – przestrzeń. Utwory grane bez spiny, na czilu generują wrażenie, że to wszystko dopiero zaraz się wydarzy, że nie jest jeszcze ukończone, a raptem zaczęte. Toczy się. Mamy rock’n’roll, ale nie wyuzdany, krzykliwy, czy w jakikolwiek sposób szukający swojej „autentyczności”. Popsysze to spontaniczne, zwyczajne chłopaki – prawdziwe i ludzkie. Potrafią ująć, ale i przydybać pod sceną. Potrafią szarpnąć, ale i musnąć… całkiem intymnie.

fot. Jacek Balk






W całych tych rozmyślaniach uwagę moją psuły dwie zagadkowe dekoracje. Chiński wachlarz na ścianie błagał o ironiczny komentarz na swój temat, ziejąc piekielnie jakąś pseudoartystyczną substancją.
- Wiesz, to takie puszczanie oka do publiczności… - wielce urzekło i rozpromieniło mnie owe wyjaśnienie.
Trzy sztuczne róże podobnież wzbudziły pewnego rodzaju zakłopotanie.
- W końcu wiosna, tak? – padła wymijająca odpowiedź.
Zawsze myślałam, że jak kwiaty, i jak wiosna, to albo żonkil, albo przebiśnieg. Ale róża? No… właściwie czemu nie? Ileż będziemy siedzieć w tej zastygłej formie, jeśliż tu dookoła sami artyści?
Jest wiosna, znów można od nowa.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz